...visit № 23...
...czyli: o najpiękniejszym żywym skansenie Słowacji...
W słowackim Liptowie, tam gdzie masywy Wielkiej Fatry malowniczo przecina Trlenská dolina, nieopodal szczytu Sidorovo przycupnęła maleńka góralska wioska, zwana Vlkolínec. I choć administracyjnie wchodzi w skład powiatowego miasta Ružomberok, to do jego centrum jest z osady około 10 kilometrów, a po zmroku bardziej niż na spóźnionego przechodnia można się natknąć w okolicy na wilka tudzież niedźwiedzia. Położona na wysokości 718 metrów n.p.m. stanowi grupę wyjątkowo dobrze zachowanych domów, typowych dla słowackiej architektury ludowej. W źródłach historycznych miejscowość jest wymieniana już w 1376 roku, choć pierwsze dokładniejsze dane pojawiają się dopiero po kilku stuleciach - w 1625 roku stało w niej 9 budynków, pierwszy spis ludności z 1766 roku podawał liczbę 117 mieszkańców, zaś najwięcej obywateli w swojej historii Vlkolínec miał pod koniec XIX wieku, kiedy to w 51 chatach żyło około 350 górali. W przeszłości ludność wioski utrzymywała się z pracy na roli, hodowli owiec i bydła, nie brakowało też wśród mieszkańców przedstawicieli takich profesji jak drwale, pasterze i cieśle. Dziś zasiedlony na stałe jest tylko co trzeci dom, ale pozostałe z zachowanych 43 chat właściciele z powodzeniem wykorzystują jako lokale letniskowe, co sprawia, że Vlkolínec jest żywym skansenem, zadeptywanym dodatkowo corocznie przez rzesze turystów. Wszystkie zabudowania wsi są oryginalne - to pochodzące przeważnie z XIX wieku domy chłopskie z kamiennymi fundamentami, o ścianach z drewnianych bali pokrytych warstwą gliny i pomalowanych pastelowymi barwami. Na dachach budynków, niegdyś krytych słomianą strzechą, z czasem położono bardziej funkcjonalny gont. Historia nie obchodziła się zbyt łaskawie z górską wioską, co rusz gnębioną przez panów z pobliskiego zamku Likava, strzegącego od wieków liptowskich majątków królewskich oraz szlaku handlowego na Orawę. Na domiar złego, podczas II wojny światowej, w odwecie za działalność partyzancką hitlerowcy spalili część miejscowości, która potem nie została już odtworzona. W czasach komunistycznej Czechosłowacji rozważano nawet przesiedlenie mieszkańców do miasta, ale dumni górale nie dali się przekonać...
Do Vlkolínca można dostać się dwojako - albo piechotą z Ružomberoka żółtym szlakiem, co powinno zająć niecałą godzinę, można też krętą asfaltówką podjechać samochodem na niewielki parking usytuowany w niewielkiej odległości od zabudowań. Postój i wstęp do wioski są płatne, jednak koszt zwiedzenia jest naprawdę niewielki (2 euro od osoby), a dochody przeznaczane są na utrzymanie miejscowych ekspozycji i bieżące prace naprawcze.
Przez środek osady wiedzie główna ulica, posiadająca tylko jedną boczną odnogę. Środkiem pochyłej drogi płynie ujęty w kanał strumyk, mający swe źródła gdzieś na zboczach góry Sidorovo:
Choć jest środek sierpnia, główna arteria osady świeci pustkami. Ciszę i senną atmosferę przerywa tylko brzęczenie mnóstwa os, które upodobały sobie opadłe gruszki nieopodal studni i drewnianej dzwonnicy. Jedna z nich, zupełnie nieświadoma konsekwencji, postanawia nieoczekiwanie i beztrosko użądlić Margitę w rękę. Zadziera z niewłaściwą osobą, toteż kończy marnie, trafiona celnie zwiniętym w rulon przewodnikiem po Vlkolíncu...
W niektórych domach znajdują się udostępnione do zwiedzania ekspozycje, takie jak wystawa obrazująca historię wsi czy galeria obrazów miejscowych artystów. W chacie zwanej Rolnický dom można obejrzeć wyposażenie wnętrza, sprzęty gospodarcze i przedmioty codziennego użytku dawnych mieszkańców:
Każda z chat posiada najczęściej trzy pomieszczenia: komorę, pokój i przedsionek, który wyposażony w ogromny piec pełnił także rolę kuchni. Domy nie mają piwnic, ponieważ zwykle komórki do przechowywania zapasów były budowane osobno na podwórzach. Na tyłach zabudowań stawiano zaś stajnie, stodoły, obory i inne obiekty gospodarcze.
Boczna droga obok drewnianej dzwonnicy wiedzie wśród kolorowych chat do jedynego murowanego budynku Vlkolínca - pochodzącego z 1875 roku kościoła pod wezwaniem Zwiastowania Najświętszej Marii Panny:
Obok stojącego nieco na uboczu kościoła udostępniono dom z galerią sztuki ludowej oraz wystawą prac plastycznych i trofeów myśliwskich. Tutaj też panuje znacznie większy ruch niż w pozostałej części osady. Przebrani w ludowe słowackie stroje lokalni artyści na oczach turystów tkają koronki, lepią z gliny okaryny i piszczałki oraz strugają w drewnie przeróżne cudeńka, przerywając swą pracę tylko na ukradkowe pociągnięcie łyka ze schowanej pod ławką butelki "Złotego Bażanta". Przypominają mi się lata młodości i pobyt pod namiotem w Bieszczadach, gdzie dane mi było poznać przy piwie podobnego lokalnego artystę. Ów mistrz, gdy już bardzo późnym rankiem przejrzał na oczy i wytrząsnął z głowy resztki wczorajszych procentów, brał kłodę drewna i zabierał się do pracy. Rzeźbił tylko dwa rodzaje postaci - babę i diabła. Zaczynał zawsze od baby, ale gdy zmiarkował, że nie za bardzo mu dziś idzie, szybko i bez żalu przerabiał dzieło na czarta. Patrząc na wystawione do sprzedaży nieprzebrane rzesze diabłów różnej wielkości i zaledwie kilka bab, śmiało można było wywnioskować, że rzadko miewał dobry dzień...
Jako że wioska nie należy do wielkich, powoli kończymy zwiedzanie, główną drogą wracając na parking i podziwiając okoliczny krajobraz, w którym dominują lasy pokrywające zbocza, gdzieniegdzie tylko poprzecinane wąskimi pasami pól uprawnych i pastwisk.
Vlkolínec to jedyna tak dobrze zachowana stara wieś nie tylko na Słowacji, ale i w całym łuku Karpat. Układ osady pozostał praktycznie niezmieniony, podobnie jak styl architektoniczny drewnianych budynków. Odizolowana od świata, zawieszona w chmurach pośród szczytów Wielkiej Fatry, egzystuje sielsko w jednostajnym rytmie, tak jak przed wiekami. Niestety, tutejsze społeczeństwo starzeje się nieubłaganie, a młodzi uciekają do wielkich miast. Pozostaje tylko mieć nadzieję, że to niezwykle urokliwe miejsce nie stanie się za jakiś czas typowym, pustym skansenem...
Pamiątkowy bilet: