Jest rok 1972. UNESCO - organizacja wyspecjalizowana ONZ - ustanawia "Listę światowego dziedzictwa". Mają na nią trafić arcydzieła dziedzictwa kulturowego: zabytki, groty, zespoły budowli, dzieła człowieka, stanowiska archeologiczne oraz cuda dziedzictwa naturalnego: pomniki przyrody, parki narodowe, formacje geologiczne, strefy naturalne.

Jest rok 1978. Pierwszych 12 obiektów zostaje wpisanych na tą prestiżową Listę. Wśród nich 2 w Polsce: Stare Miasto w Krakowie i Kopalnia Soli w Wieliczce. W następnych latach kolejne miejsca o "wyjątkowej powszechnej wartości" trafiają na Listę, coraz więcej państw przyjmuje lub ratyfikuje Konwencję.

Jest rok 2013. Lista liczy sobie już kilkaset miejsc. Po powrocie z Bliskiego Wschodu wpadam na pomysł, by odwiedzić, poznać i utrwalić na zdjęciach jak najwięcej z nich.

Jest rok 2018. Zakładam bloga, by podzielić się z Wami tym, co widziałem...

Na chwilę obecną - po konferencji w Rijadzie we wrześniu 2023 - Lista obejmuje 1202 obiekty (w tym 3 obiekty skreślone), w 168 Państwach-Stronach Konwencji.

sobota, 4 września 2021

Rudawy

...visit № 214...



...czyli: o trzech "krzykach" Gór Kruszcowych...

Jest takie słowo w języku niemieckim, funkcjonujące od zamierzchłych czasów, a oznaczające mniej więcej to samo co "gorączka złota" znana z XIX-wiecznej historii Ameryki Północnej. Wyrażenie Berggeschrei można przetłumaczyć jako "krzyk gór" lub "wrzask gór", a powszechnie używane było przez stulecia jako określenie biegnącej z szybkością błyskawicy nowiny o znalezieniu gdzieś na odludnych terenach bogatych złóż drogocennych kruszców. Takie góry wtedy "krzyczały" na cały świat o swoich skarbach ukrytych pod ziemią, przyciągając natychmiast ze wszystkich stron górników, kupców, wypalaczy węgla drzewnego, rzemieślników oraz wszelkiej maści włóczęgów, wśród których nie brakowało osobników o mocno podejrzanej proweniencji. Szybko powstawały pierwsze prymitywne kopalnie, przy nich osady i wioski, które najczęściej z biegiem lat przekształcały się w ośrodki miejskie z całym swym przybytkiem - karczmami, kościołami i urzędami górniczymi. Gdy pokłady surowców okazywały się wielkie i bogate, miasta również piękniały, a ich mieszkańcy z pokolenia na pokolenie stawali się coraz bardziej majętni. Historia zna kilka takich przypadków, gdy po odkryciu cennych złóż, w krótkim czasie, pośród dzikich górskich ostępów wyrastały całkiem pokaźne ludzkie skupiska. Tak też rzecz się miała w przypadku Rudaw, dawniej zwanych Górami Kruszcowymi (niem. Erzgebirge, czes. Krušnohoří), pasma leżącego dziś w północnych Czechach i południowo-wschodnich Niemczech (Saksonia), w bezpośrednim sąsiedztwie doliny Łaby...
Pierwszy "krzyk" Gór Kruszcowych poszedł w świat w 1168 roku, kiedy to nieliczni osadnicy mieszkający w okolicy dzisiejszego Freiberga, podczas odkrywkowego wydobywania cyny, żelaza i miedzi natrafili na pokaźną żyłę srebra. Górnicy, którzy wtedy napłynęli masowo głównie z Gór Harzu, osiedlając się, zostali zwolnieni z podatków feudalnych płaconych właścicielom ziemskim, dzięki czemu mogli całkowicie poświęcić się wydobyciu rud metali. Ale żeby nie było zbyt pięknie, bezpośrednią zapłatę w postaci dziesięciny górskiej (tzw. Bergzehnt) pobierał od nich margrabia Miśni - suweren i właściciel praw górniczych...
Poszukiwania rud ciągnęły się przez następne wieki pośród łagodnych grzbietów Rudaw. Drugi "krzyk" był już potężnym wrzaskiem. Trzysta lat po pierwszym odkryciu, w 1470 roku w Schneeberg znaleziono obfite złoża srebra. Nie minęło dwadzieścia lat, gdy podobne pokłady drogocennego kruszcu odsłonięto w zboczu góry Schreckenberg, gdzie dziś stoją bliźniacze miasta Annaberg i Buchholz. Wieści o tych znaleziskach przyciągnęły już nie tylko gwarków, ale też i bogatych inwestorów. Wkrótce kopalnie srebra, a także innych metali nieżelaznych - cyny, miedzi, cynku i ołowiu - zaczęły powstawać jedna po drugiej, jak Rudawy długie i szerokie...
Był też w historii Gór Kruszcowych trzeci "krzyk", niespełna sto lat temu, związany z odkryciem nowych, śmiertelnie niebezpiecznych rud metali. Niestety, ten Berggeschrei zapisał się w górniczej historii regionu czarnymi zgłoskami. Ale o tym na samym końcu opowieści...
Wpisany na Listę UNESCO region górniczy Rudaw składa się z 22 miejsc i obszarów położonych po obu stronach czesko-niemieckiej granicy. Mając do dyspozycji tylko trzy dni pobytu w tym malowniczym paśmie górskim, musimy z Margitą ograniczyć się do zwiedzenia zaledwie kilku z nich. Z najdawniejszych czasów osadnictwa nie pozostało tu już prawie nic, ocalałe bądź zrekonstruowane obiekty pochodzą najczęściej z okresu drugiego "krzyku", zaczynającego się od końca XV wieku. Niemiecka Lauta, którą wzmiankowano już w 1434 roku, szczyciła się przez wieki wydobyciem pokaźnych ilości srebra z kopalni "Rudolph-Schacht". Do dziś przetrwały jej oryginalne podziemne chodniki i szyby, na powierzchni zaś wiernie odbudowano drewniany kierat konny służący do wyciągania urobku:



    1. Lauta (Niemcy) - drewniany kierat konny kopalni srebra "Rudolph-Schacht"

Dawna górnicza osada Lauta jest dziś dzielnicą leżącego nieopodal miasta, które powstało w 1521 roku z inicjatywy księcia saskiego Henryka Pobożnego, na wieść o odkryciu żył srebra w pobliskiej dolinie Schlettenbach. Owo miasto zostało zbudowane na "gołej ziemi", ściśle rozplanowane według renesansowej modły przez architekta i geodetę górniczego Ulricha Rüleina von Calw. Jako że pobożna brać górnicza nazwała już sąsiednie osady na cześć świętego Joachima (Jáchymov) i świętej Anny (Annaberg), nie pozostało nic innego, jak nowe założenie ochrzcić imieniem ich córki Marii, późniejszej matki Jezusa. Tak powstał Marienberg, który do dziś posiada uważany za pierwszy na północ od Alp symetryczny renesansowy układ ulic krzyżujących się pod kątem prostym, z centralnym rynkiem, okazałym górniczym kościołem mariackim i budynkiem ratusza:



    2. Marienberg (Niemcy) - budynek Ratusza, siedziba władz miasta i dawnego Urzędu Górniczego

Srebro, największe bogactwo tych gór, musiało być jakoś wytapiane z wydobytej rudy, dlatego w okolicy powstały mniejsze i większe huty. Około 2,5 kilometra od saksońskiego miasteczka Olbernhau, w miejscowości Grünthal powstał w 1537 roku kompleks hutniczy "Saigerhütte", który przetrwał do naszych czasów jako unikatowy na skalę światową zespół 22 funkcjonalnych budynków, ściśle ze sobą powiązanych. Oprócz odkopanych pozostałości pieców hutniczych do wytapiania srebra i miedzi można tu podziwiać domy robotników, powozownię, dawną tawernę, młyn wodny, kuźnię, browar oraz Althammer - zrekonstruowany młot napędzany kołem wodnym, prawdziwy świadek rozwoju przemysłowego w Rudawach:



    3. Grünthal koło Olbernhau (Niemcy) - teren huty "Saigerhütte", na pierwszym planie pozostałości pieców do wytopu srebra i miedzi, za nimi tawerna, willa właścicieli huty oraz domy robotników

Po czeskiej stronie zbocza Rudaw są wręcz naszpikowane wylotami dawnych kopalń i szybów górniczych. Wznosząca się w miejscowości Měděnec góra Mědník posiada kilka takich starych obiektów, pozostałych po wydobyciu rudy miedzi. Najbardziej znane z nich to sztolnia "Matki Boskiej Pomocnej" (štola Marie Pomocné, Mariahilf) ze ścianami pokrytymi malachitem oraz sztolnia "Ziemia Obiecana" (štola Země Zaslíbená):



    4. Měděnec (Czechy) - górnicza kapliczka pw. Serca Jezusowego nad wejściem do sztolni "Ziemia Obiecana"

Niedzielne popołudnie przeznaczam na rajd górski. Może słowo "rajd" jest trochę na wyrost, nasza wycieczka bardziej przypomina spacer leśną ścieżką, biegnącą wzdłuż czerwonego szlaku z miasteczka Horní Blatná na szczyt góry Blatenský Vrch. Miejsce wybrałem nieprzypadkowo, bowiem po drodze można zobaczyć dwa znaczące dla górniczego regionu obiekty. Pierwszy z nich to Blatenský Vodní Příkop, wykopany w połowie XVI wieku prawie 13-kilometrowy ciąg wodny, niezwykle potrzebny przy wydobyciu i przeróbce rud metali. Rów o kamiennym dnie i wzmocnionych deskami brzegach w trudnych górskich warunkach był odpowiednio zabezpieczany przed kaprysami pogody - wokół niego sadzono świerki, a zimą odkryte odcinki przykrywano gałęziami:



    5. Horní Blatná (Czechy) - Blatenský Vodní Příkop, fragment górniczego wodociągu

Mniej więcej w połowie drogi na szczyt naszym oczom ukazują się Wilcze Doły (Vlčí Jámy), pozostałości po dawnych kopalniach rud cyny. Przestrzeń pomiędzy skałami powstała na skutek zawalenia się stropów podziemnych komór, drążonych prymitywnymi metodami od średniowiecza. Zagłębienie ma ponad 120 metrów długości, około 14 metrów szerokości i do 20 metrów głębokości:



    6. Horní Blatná (Czechy) - Wilcze Doły, rozpadlina między skałami powstała po zawaleniu się dawnych kopalń cyny

W miasteczku Abertamy, gdzie zarezerwowaliśmy noclegi, również znajduje się jeden z obiektów wpisanych na Listę UNESCO. To sztolnia "Christof", należąca niegdyś do ogromnego kompleksu kopalni cyny "Mauritius", funkcjonującej od XVI wieku do lat 40. XX stulecia. Podobno w jej podziemiach można zobaczyć prastare, ręcznie wykopane chodniki oraz ślady kruszenia skał dawną metodą nagrzewania ogniem. Niestety, sztolnię zastajemy zamkniętą na głucho...



    7. Abertamy (Czechy) - wejście do sztolni "Christof", będącej częścią dawnej kopalni cyny "Mauritius"

Ostatnie z odwiedzonych przez nas miejsc związane są z trzecim "krzykiem" Gór Kruszcowych, najnowszym, a zarazem najbardziej tragicznym wzmożonym okresie wydobywczym w historii regionu. Najpierw w Rudawach odkryto złoża uranu, następnie, już po II wojnie światowej, natrafiono na pokłady arsenu, kobaltu, niklu, wolframu i bizmutu. O ile wydobycie tych rzadkich metali było względnie bezpieczne, to zetknięcie się z radioaktywną rudą niosło pewną śmierć. Kopalnia "Svornost" w miasteczku Jáchymov, powstała w 1525 roku, początkowo znana była ze złóż srebra. Od połowy XIX wieku wydobywano w niej już prawie wyłącznie uran, a od początku XX stulecia dodatkowo promieniotwórczą wodę radonową. To właśnie stąd pochodziła badana przez Marię Skłodowską-Curie ruda, w której polska noblistka stwierdziła istnienie pierwiastka nazwanego rad. Po wojnie, w nowo powstałych tunelach rudę uranu wydobywali głównie skazani przez czechosłowacką socjalistyczną władzę wrogowie systemu z pobliskiego obozu karnego. Choć kopalnia "Svornost" działa nadal, zwiedzana przez nas sztolnia już dawno została wyłączona z eksploatacji i udostępniona turystom. Niemniej przewodnik przestrzega przed dotykaniem ścian i, nie daj Boże, wkładaniem sobie potem palców do ust...



    8. Jáchymov (Czechy) - Sztolnia nr 1 (Štola č. 1) w kopalni uranu "Svornost"
   

W latach 1951-56 w pobliskim miasteczku Ostrov działał kolejny komunistyczny obóz pracy dla więźniów politycznych. Siedmiopiętrowa wieża na terenie obozu służyła jako miejsce sortowania rudy uranu. Więźniowie byli zmuszani, bez żadnych kombinezonów ochronnych, do wciągania na najwyższe piętro wózków z radioaktywną zawartością. Następnie wysypywali rudę, która spadała przez sita na parter, gdzie inni osadzeni kruszyli bryły drewnianymi kijami i upychali w żelazne beczki. Na koniec ładunek pieczętowano, wtaczano na wagony kolejowe i wywożono do zaprzyjaźnionego Związku Radzieckiego. Podczas pracy unosiły się ogromne kłęby duszącego kurzu, wdychanego przez więźniów. Radioaktywny pył osiadał również na ubraniach, które nie były nigdy czyszczone. Przy takim poziomie promieniowania nikt nie miał szans na przeżycie obozu... Ze względu na liczbę zgonów, a także z powodu koloru cegieł z których zbudowana jest sortownia, osadzeni zaczęli nazywać ją Czerwoną Wieżą Śmierci (Rudá Věž Smrti):



    9. Ostrov (Czechy) - Czerwona Wieża Śmierci, dawna sortownia rud uranu w obozie pracy dla więźniów politycznych

Region górniczy Rudaw to specyficzny krajobraz, który został ukształtowany przez 800 lat ciągłego wydobycia metali nieżelaznych, od XII do XX wieku. Choć na początku po obu stronach gór pojawiły się odrębne kultury górnicze, z biegiem lat nastąpiła wymiana wiedzy technicznej gwarków i hutników z Saksonii i Czech. Złoża Gór Kruszcowych, eksploatowane w burzliwych dziejach historii Europy, były kluczowymi zasobami gospodarczymi, technologie ich wydobycia szły w świat i powielano je w innych kopalniach, ilość wydobywanego surowca miała znaczący wpływ na politykę, wojny i światowe rynki zbytu. W Rudawach odkryto wiele "nowych" metali, które znalazły zastosowania nie tylko w przemyśle, ale i w życiu codziennym przeciętnego obywatela. A gdy końcem XX wieku kopalnie zaprzestały działalności, miejscowa ludność wróciła do starych tradycji. To właśnie w tych stronach powstają znane na cały świat drewniane ozdoby bożonarodzeniowe: dziadki do orzechów w formie postaci ludzkich, figurki Räuchermanna wypuszczające dym z kadzidełka oraz ozdobne świeczniki Schwiboggen w kształcie piramidy, w świąteczny czas ustawiane na okiennych parapetach...


Pamiątkowy bilet do Sztolni nr 1, kopalni uranu w Jáchymovie:















niedziela, 1 sierpnia 2021

Mathildenhöhe

...visit № 213...



...czyli: "moja heska ziemia kwitnie, a w niej sztuka"...

Ernest Ludwik był ostatnim wielkim księciem Hesji i Renu. Rządził od 1892 roku aż do zakończenia I wojny światowej w 1918 roku, kiedy księstwo przestało istnieć. Do historii przeszedł, będąc mecenasem sztuki i autorem poezji, dramatów, esejów i utworów na pianino, a także jako skandalista - jego małżeństwo rozpadło się z hukiem, gdy żona i dzieci dowiedziały się o licznych homoseksualnych romansach księcia. Jednak kochał nad życie swoją ojczyznę Hesję i starał się zrobić dla niej wszystko, by mlekiem i miodem płynęła, a sława jej sięgała hen, daleko w świecie. Postanowił założyć w Darmstadt Kolonię Artystów - miejsce, gdzie pisarze, architekci, rzeźbiarze, malarze, rzemieślnicy i wszelkiej innej maści artyści, miast wałęsać się po całej Europie, mogliby siedzieć w jednym miejscu i przy szklaneczce absyntu tudzież Jägermeistera rozwijać się twórczo i płodzić dzieła ku chwale księstwa. Szybko wyznaczył teren pod Kolonię, wymyślił dla niej eleganckie motto "Moja heska ziemia kwitnie, a w niej sztuka" (Mein Hessenland blühe und in ihm die Kunst), sięgnął głębiej do skarbca i zaczął spraszać artystów...
Wybór lokalizacji padł na 180-metrowe wzgórze, leżące niedaleko centrum Darmstadt. Niegdyś rozciągały się na nim książęce ogrody, przekształcone później w angielski park krajobrazowy. Na szczycie wzgórza stała już od niedawna cerkiew św. Marii Magdaleny o złotych kopułach, wzniesiona z prywatnej fundacji cara rosyjskiego Mikołaja II z okazji ślubu z księżniczką heską Alicją, przyszłą carycą Aleksandrą. Car po prostu zapragnął mieć godne miejsce do modlitwy, gdy będzie w odwiedzinach u teściów, a ci nie mieli przeciwwskazań do zbudowania prawosławnego obiektu sakralnego na swych włościach. Ernest Ludwik uznał, że cerkiew nie powinna artystom przeszkadzać, toteż już wkrótce wokół świątyni ruszyły prace budowlane. Wzgórze owo, na cześć ciotki Ernesta Ludwiga, księżnej heskiej Matyldy von Wittelsbach, nosiło miano Mathildenhöhe. Tak też została nazwana przyszła Kolonia Artystów - Darmstädter Künsterkolonie Mathildenhöhe...
Za rok powstania Kolonii przyjmuje się 1899 - wtedy to na zaproszenie księcia Ernesta Ludwiga przybyło z Wiednia, Paryża i Monachium siedmiu secesyjnych artystów-założycieli: Peter Behrens (1868-1940), Paul Bürck (1878-1947), Rudolf Bosselt (1871-1938), Hans Christiansen (1866-1945), Ludwig Habich (1872-1949), Patriz Huber (1878-1902) oraz Joseph Maria Olbrich (1867-1908). Artystom zapewniono pełną swobodę twórczą, mało tego - książę podarował im działki budowlane na terenie Kolonii i przez trzy pierwsze lata wypłacał hojną pensję! W zamian zobowiązani byli do stałej ekspozycji swych prac i przyciągnięcia potencjalnych kupujących. Wznoszone przez nich domy mieszkalne własnego projektu miały być w dużym stopniu dostępne dla odwiedzających Kolonię, stać się nowoczesnymi dziełami sztuki, z wnętrzami i wyposażeniem również autorstwa artystów. No i raz na jakiś czas, by nie zgnuśnieć bądź nie popaść w samouwielbienie, byli zobligowani do zorganizowania wielkiej wystawy swej twórczości dla gości z całej Europy...
Jest lipcowe, gorące popołudnie, gdy z Margitą wspinam się niespiesznie brukowaną uliczką na szczyt wzgórza Mathildenhöhe w Darmstadt. Mimo że do centrum miasta jest stąd niedaleko, okolica wydaje się być cicha i spokojna, z nielicznymi przechodniami spacerującymi między domami. Pierwsze, co rzuca nam się w oczy z daleka, to blask słońca odbijający się w wypolerowanych złotych kopułach cerkwi:



    1. Kolonia Artystów w Darmstadt - na pierwszym planie cerkiew św. Marii Magdaleny wzniesiona na polecenie cara Rosji Mikołaja II

Rosyjska Kaplica, wzniesiona w latach 1897-1899, była pierwszym z budynków na wzgórzu. Postawiono ją na krótko przed powołaniem Kolonii Artystów, a fundator car Mikołaj II uczestniczył zarówno w uroczystości położenia kamienia węgielnego jak i przy poświęceniu gotowej cerkwi. Legenda głosi, że świątynia stoi na miejscu pokrytym ziemią przywiezioną wagonami z dalekiej Rosji, co dla pobożnego cara miało znaczenie symboliczne. Tuż po konsekracji w sąsiedztwie kaplicy zaczęły wyrastać domy sprowadzonych przez Ernesta Ludwika artystów. Nie minęły dwa lata, a większość budynków była wyrychtowana, jak to mówią Niemcy, "na zicher". Pierwsza wielka wystawa odbyła się w Kolonii Artystów pomiędzy majem a październikiem 1901 roku pod szyldem Dokument sztuki niemieckiej. Zwiedzający mogli podziwiać okazały Dom Ernsta Ludwiga - budynek pracowni komunalnej z salą konferencyjną oraz wille artystów zlokalizowane przy ulicy Alexandraweg: Dom Deitersa, Glückerthaus, Dom Behrensa, Dom Olbrichów, Dom Habicha czy Willa Christiansen.



    2. Dom Ernsta Ludwiga wg projektu J. M. Olbricha z ozdobnym wejściem i sześciometrowymi posągami zwanymi "Mężczyzna i Kobieta" lub "Moc i  Piękno"


    3. Dom zdobiony fryzem z biało-niebieskich kafelek, który zaprojektował dla siebie J. M. Olbrich


    4. Secesyjny Glückerthaus, również wg projektu J. M. Olbricha, przeznaczony dla producenta mebli Juliusa Glückerta, ważnego zwolennika Kolonii Artystów


    5. Drzwi wejściowe do Glückerthaus czyli Jugendstil w najczystszej postaci

O dziwo, pierwsza wielka wystawa zakończyła się finansową klapą. Kolonię opuściło pięciu z artystów-założycieli. Dlatego druga wystawa z 1904 roku prezentowała prawie wyłącznie budynki tymczasowe i koncentrowała się na pokazaniu mieszkań dla grup społecznych o średnich dochodach. Nowymi członkami Kolonii zostali wtedy heski artysta Daniel Greiner, malarz i grafik Johann Vincenz Cissarz oraz złotnik Paul Haustein. Po wystawie zdecydowaną większość ekspozycji rozebrano, ostały się tylko trzy domy według projektu J. M. Olbricha na rogu Stiftstraße i Prinz-Christians-Weg. 
Trzecia wystawa odbyła się w 1908 roku i była zdecydowanym sukcesem. Wzięli w niej udział tylko hescy artyści i rzemieślnicy, a tematem przewodnim były kolonie małych mieszkań - by pokazać, że nowoczesne formy architektoniczne są możliwe również przy niewielkich nakładach finansowych. W tym czasie oprócz Olbricha do Kolonii należeli: architekt Albin Müller, ceramik Jakob Julius Scharvogel, rzeźbiarze Ernst Riegel, Josef Emil Schneckendorf i Heinrich Jobst oraz malarz i grafik Friedrich Wilhelm Kleukens. Kulminacyjnym punktem wystawy było odsłonięcie budynku ekspozycyjnego oraz Wieży Weselnej:



    6. Wieża Weselna wg projektu J. M. Olbricha, wybudowana z okazji trzeciej wystawy w 1908 roku

Wieża Weselna (Hochzeitsturm) wznosi się na wysokość 48,5 metra i jest niekwestionowaną wizytówką Mathildenhöhe i całego Darmstadt. Upamiętnia ślub księcia Ernesta Ludwiga z drugą żoną Eleonorą, który odbył się 2 lutego 1905 roku. Cechą charakterystyczną Wieży jest jej elewacja z ciemnoczerwonej cegły klinkierowej oraz dach w kształcie pięciu łuków, przypominający wyciągniętą dłoń. Z tego powodu nazywana jest również "Wieżą Pięciu Palców", a w jej murach po dziś dzień mieszkańcy Hesji chętnie zawierają związki małżeńskie.
Jako że wrota Wieży Weselnej zastajemy zamknięte na głucho, nie dane nam będzie zobaczyć wnętrz zaprojektowanych w stylu niemieckiej secesji. Obok Wieży, w cieniu drzew kilku jegomości w wieku emerytalnym zawzięcie kłóci się ze sobą podczas gry w boule. Gdy przechodzimy, spór zdaje się łagodnieć. Dżentelmeni solidarnie pociągają po sporym łyku pilsnera z puszek stojących na pobliskiej ławce po czym wracają do rzucania metalowymi kulkami. Nim dochodzimy do kolejnych obiektów Kolonii Artystów, dobiega nas odgłos nowej sprzeczki pomiędzy graczami...
Czwarta i ostatnia wielka wystawa odbyła się w 1914 roku. Do Kolonii dołączyli architekci Emanuel Josef Margold i Edmunt Körner oraz rzeźbiarz i malarz Bernhard Hoetger. Z okazji wystawy F. W. Kleukens udekorował Wieżę Weselną mozaiką "Pocałunek", rzeźbą na portalu oraz zegarem słonecznym, a Albin Müller stworzył całkiem nowe obiekty: Basen Liliowy (Lilienbecken) i kamienne misy z kwiatami obok Rosyjskiej Kaplicy, portal wejściowy na wystawę oraz pawilon ogrodowy zwany "Świątynią Łabędzi". Pawilon, z ośmioma podwójnymi kolumnami i stożkowatym dachem, tworzy bramę do schodków prowadzących od sektora Wieży Weselnej i Rosyjskiej Kaplicy do secesyjnych domów artystów przy Alexandraweg. We wnętrzu "Świątyni Łabędzi" zastajemy miejscowego muzyka, który wygrywa na gitarze akustycznej jakąś smętną bossanovę. Jesteśmy jedynymi słuchaczami, więc gdy odchodzimy, artysta intonuje rzewną pieśń już tylko sobie a muzom...



    7. Pawilon ogrodowy "Świątynia Łabędzi", na drugim planie secesyjny Dom Behrensa

Na potrzeby czwartej wystawy stworzono także Gaj Platanowy - prostokąt terenu o długości 125 metrów i szerokości 40 metrów, na którym w równych odległościach posadzono drzewa. Regularnie przycinane platany skrywają pomiędzy pniami grupy rzeźb w postaci płaskich reliefów, zaprojektowanych przez Bernharda Hoetgera:



    8. Lampart i lew z kamienia strzegą wejścia do Gaju Platanowego


    9. Relief "Zmartwychwstanie" w Gaju Platanowym, autorstwa Bernharda Hoetgera

Gdy w sierpniu 1914 roku wybuchła I wojna światowa, przerwano czwartą wielką wystawę na wzgórzu Mathildenhöhe. Kolonia jakoś tam egzystowała przez następne lata, lecz nowi artyści nie pojawiali się w jej murach. Faktycznie przestała istnieć w 1918 roku wraz z abdykacją jej fundatora, księcia Ernesta Ludwika. Długo pozostawała w zapomnieniu aż do lat 50. XX stulecia, kiedy świat na nowo zaczął żywo interesować się Jugendstilem. Pomimo krótkiego okresu istnienia i późniejszych zniszczeń wywołanych II wojną światową, Kolonia Artystów Mathildenhöhe szczęśliwie przetrwała i jej dzieła sztuki i architektury nadal stanowią niezatarty monument dziedzictwa kulturowego Darmstadt i dawnego księstwa Hesji...










środa, 28 lipca 2021

Christiansfeld

...visit № 211...



...czyli: pracuj ciężko, módl się żarliwie i bądź drugiemu bratem...

Gdy w 1415 roku czeski filozof i kaznodzieja Jan Hus na mocy decyzji papiestwa płonął na stosie podczas soboru w Konstancji, nikt nie przypuszczał, że akt ten przyczyni się już niebawem do poważnego rozłamu w łonie Kościoła katolickiego. Wzburzeni jak nigdy dotąd Czesi powstali przeciwko obwinianemu za śmierć Husa królowi Zygmuntowi Luksemburskiemu, a wojny religijne przez następne dwadzieścia lat rozlały się na niemal połowę Europy. Dopiero w 1434 roku husyci zostali ostatecznie rozbici, a ci, co ocaleli, dali początek nowym ruchom religijnym, takim jak Kościół utrakwistyczny czy Jednota Braci Czeskich. Jak można się łatwo domyślić, nie były owe zbory mile widziane w rządzonych przez katolickich Habsburgów Czechach. W XVII wieku, gdy prześladowania szczególnie przybrały na sile, husyci, ewangelicy i anabaptyści zaczęli emigrować do krajów protestanckich Świętego Cesarstwa. Potomkowie wygnańców, którzy osiedlili się w Łużycach Górnych, założyli w latach 1722-1727 osadę Straż Pańska (Herrnhut), a siebie poczęli nazywać Herrnhutami lub na pamiątkę ziemi swych przodków - Braćmi Morawskimi. Opiekę nad nową gminą od początku jej istnienia sprawował saksoński arystokrata i teolog ewangelicki Nikolaus von Zinzendorf. Będąc wielkim zwolennikiem pietyzmu, z powodzeniem zaszczepił wśród mieszkańców Herrnhut nie tylko takie ideały jak dokładne studiowanie Biblii i ciężką pracę dla dobra całego zboru, ale również nowatorskie jak na ówczesne czasy dewizy: równouprawnienie płci, powszechną edukację, pomoc najsłabszym i opiekę nad starcami. Powstało pierwsze miasto, w którym potomkowie husytów na wygnaniu mogli spokojnie osiedlać się, pracować i pielęgnować codzienne życie zgodnie ze swymi wierzeniami...
Tak się złożyło, że dobrodziej Braci Morawskich z Herrnhut, wielebny von Zinzendorf, spokrewniony był z żoną króla duńskiego Chrystiana VII, jej wysokością Zofią Magdaleną von Brandenburg-Kulmbach. Chrystian VII odwiedził niegdyś osadę Zeist w Holandii, gdzie spotkał rzemieślników i kupców należących do wspólnoty Braci Morawskich. Początkowo to nie ich wielka religijność i interpretacja słów Biblii zainteresowała władcę duńskiego, ale raczej umiejętności zawodowe i niesłychana wręcz pracowitość i uczciwość członków Bractwa. Kierując się polityką rozwoju gospodarczego, realizowaną w państwie duńskim, Chrystian VII wnet zapragnął mieć u siebie tak przydatnych obywateli. Pchnął czym prędzej umyślnych z poselstwem do saksońskiego Herrnhut, na włości dalekiego krewnego swej żony. 1 kwietnia 1773 roku, na terenie należącego do Danii księstwa Szlezwiku, wmurowano uroczyście kamień węgielny pod pierwszy dom dla przybyłych właśnie z Łużyc Braci Morawskich. Nową kolonię postanowiono zbudować na gołej ziemi podarowanej przez duńskiego monarchę, dlatego też, z wdzięczności, nazwano ją Christiansfeld, czyli "ziemią Chrystiana"...
Nie minęło 10 lat, gdy osada była ukończona. Nie ufortyfikowano jej murami ani basztami - za domami i wielkimi ogrodami od razu zaczynały się lasy i pola uprawne. To nie walka i obrona fizyczna, a wyznaczniki takie jak dobroczynność, równość, wspólnota i braterstwo miały być odtąd podstawami istnienia Christiansfeld. Kolonię zaplanowano zgodnie z duchem protestanckiej urbanistyki, wokół centralnego placu z kościołem, co dało poczucie niezwykłego ładu, prostoty i uporządkowania przestrzeni. Zabudowania i tereny do nich przyległe miały w zamyśle ich twórców pomóc zamieszkującej kolonię społeczności w jej dążeniu do realizacji zasad, którymi kierował się ruch Braci Morawskich: ciężkiej pracy i żarliwej modlitwy, czyli życiem zgodnym z ideałami pietyzmu...
Spotkanie z osadą rozpoczyna się dla nas nagle i niespodziewanie - po zjechaniu z okazałego ronda niemal natychmiast wpadamy na jedną z dwóch głównych arterii, pomiędzy stare Domy Braci. Christiansfeld został starannie zaplanowany jako chrześcijańskie miasto idealne, według bardzo prostego i rygorystycznego schematu. Dwie najważniejsze ulice miasta, równoległe do siebie Lindegade i Nørregade, w centralnej części łączy Kirkepladsen - centralny plac z budynkiem kościoła, będący zarówno fizycznym jak i duchowym sercem osady:



    1. Kościół Braci Morawskich (Brødremenighedens Kirke) poświęcony 13 sierpnia 1777 roku

Drzwi do świątyni stoją otworem, wejście jest darmowe. Wewnątrz od razu uderza w oczy niezwykła prostota i skromność wystroju. Sala, całkowicie biała, pozbawiona wszelkich ozdób, dekoracji czy obrazów, które zakłócałyby nabożeństwo, do dziś oświetlana jest wyłącznie blaskiem świec wetkniętych w kandelabry. Proste ławki zwrócone są w stronę niewielkiego stołu liturgicznego, udekorowanego jedynie wizerunkiem Baranka niosącego flagę zwycięstwa z krzyżem i mającego aureolę wokół głowy. Symbol nawiązuje do motta Braci - "Nasz Baranek zwyciężył, podążajmy za Nim":



    2. Wyjątkowa surowość i prostota wnętrza Kościoła Braci Morawskich

Przez otoczony lipami Plac Kościelny biegną na krzyż dwie żwirowe ścieżki. Miejsce ich przecięcia ozdobiono centralnie umieszczoną studnią, będącą dziś wizytówką Christiansfeld:



    3. Studnia na Placu Kościelnym

Każdy, kto po raz pierwszy odwiedza osadę, od razu zauważa duże, dwukondygnacyjne domy, podobne do siebie, zbudowane z charakterystycznej żółtej cegły pochodzącej z Flensburga i pokryte jednakową czerwoną dachówką. Zlokalizowane w rzędach wzdłuż ulic i placów kolonii, cechują się prostotą elewacji, kolorów i proporcji. Taki układ sprawia, że miasto nabiera wyrazu niezwykłej spójności, spokoju i harmonii. Na niektórych zachodnich i południowych szczytach i fasadach zachowała się drewniana okładzina wykonana z sosny pomorskiej. Służyła do ochrony muru przed wiatrem i opadami oraz pełniła funkcję dodatkowej warstwy izolującej:



    4. Domy Braci, budowane z żółtej cegły, stojące przy Lindegade, jednej z dwóch głównych ulic

Nie są znani z nazwiska architekci poszczególnych budynków, wiadomo jedynie, że wszystkie domy musiały najpierw zostać zatwierdzone we wspólnocie w łużyckim Herrnhut, zanim mieszkańcy Christiansfeld mogli rozpocząć ich wznoszenie! W konstrukcjach nie ma wyraźnego stylu architektonicznego, ale z detali widać, że stawiano je z biegiem czasu, mieszając dokonania baroku, empire i klasycyzmu.

 

    5. Centralnie umieszczone wejścia do domów zdobiły wzorzyste balustrady z kutego żelaza

Kongregacja Braci Morawskich w Christiansfeld od czasu założenia bardzo szybko się rozrastała, osiągając liczbę 652 członków w 1812 roku. Społeczność zarządzana była lokalnie przez Radę Starszych, w której kobiety zasiadały z takimi samymi uprawnieniami jak mężczyźni. Mieszkańcy byli nie tylko wziętymi rzemieślnikami, ale również wykwalifikowanymi rolnikami. Dobrobyt zapewniała osadzie przede wszystkim produkcja żywności z miejscowych upraw i ogrodów. Szyto tu również rękawiczki, wytwarzano świece i mydło, sprzedawano wyroby wełniane i płócienne. Szeroko znana w Królestwie Duńskim stała się lokalna fabryka tytoniu i skład towarowy Spielwerga i spółki:



    6. Budynek mieszczący dawniej skład towarowy i fabrykę tytoniu Spielwerg & Comp.

Krople deszczu z burej chmury, która niespodziewanie zasłoniła świecące do tej pory słońce, przerywają nam spacer po obsadzonej lipami alei. Chronimy się z Margitą i Natalą we wnętrzu wielkiego budynku z żółtej cegły, położonego przy Placu Kościelnym w bezpośrednim sąsiedztwie kościoła. Dziś jest tu zlokalizowany punkt informacji turystycznej oraz niewielki oddział muzealny. Kiedyś natomiast służył zgoła innym celom - mieszkały w nim niezamężne kobiety, przyjęte po bierzmowaniu do grupy kongregacji zwanej "chórem". Chór tworzył ramy ich życia aż do ślubu - razem spały, jadły, czytały, modliły się i pracowały. Takich "chórów" funkcjonowało w Christiansfeld więcej. Duże domy komunalne przeznaczone były oddzielnie również dla kawalerów oraz wdów po zmarłych członkach wspólnoty. W niektórych pomieszczeniach Bracia Morawscy spotykali się wspólnie rano i wieczorem, aby wzmacniać swą wiarę śpiewem, modlitwą i czytaniem Biblii.



    7. Dawny Dom Sióstr (Søstrehuset) przy Nørregade

Deszcz tylko nas postraszył, po piętnastu minutach nie ma już po nim nawet śladu. Udajemy się jeszcze na koniec ulicy Nørregade, gdzie położone jest Gudsageren - miejsce pochówku zmarłych członków zboru Braci Morawskich:



    8. Brama do nekropolii Gudsageren, założonej w 1774 roku

Na cmentarzu panuje szczególna atmosfera. Cisza spowija przestrzeń pełną kamiennych nagrobków, pod którymi w prostych rzędach leżą ci z Bractwa, którzy na przestrzeni wieków odeszli do Pana. Pochowani osobno według płci, mężczyźni i chłopcy po zachodniej stronie, kobiety i dziewczęta po wschodniej. Żaden z grobów się nie wyróżnia, jednolite i pozbawione ozdób poszarzałe płyty są wyrazem równości wszystkich ludzi po śmierci...



    9. Jednolite kamienne nagrobki na cmentarzu Gudsageren

W niedługim czasie po powstaniu wspólnot w saksońskim Herrnhut i duńskim Christiansfeld, Bracia Morawscy rozpoczęli zakrojoną na szeroką skalę akcję misyjną w Azji, Afryce i Ameryce Północnej. Byli wręcz prekursorami tego typu przedsięwzięć wśród kościołów protestanckich. W XVIII wieku za sprawą ich działalności powstało w Ameryce wiele miast i osiedli, zakładali również liczne osady w Inflantach i w delcie rzeki Wołgi. Społeczność Braci Morawskich w Christiansfeld istnieje do dzisiaj, choć liczba członków zboru nie jest już tak imponująca jak dawniej. Ale wartości wypracowane niegdyś w duchu pietyzmu - równość, solidarność i wzajemne zaufanie - są nadal kontynuowane we wspólnocie i przekazywane z pokolenia na pokolenie...














wtorek, 27 lipca 2021

Stevns Klint

...visit № 209...



...czyli: o śladach apokalipsy na wybrzeżu duńskiej Zelandii...

Około 66 milionów lat temu, w schyłkowym okresie kredy, gdy na Ziemi niepodzielnie rządziły dinozaury, zdarzyła się apokalipsa. Kometa lub duża planetoida o średnicy 10 000 metrów i masie biliona ton z prędkością 20 kilometrów na sekundę łupnęła w półwysep Jukatan i dno Zatoki Meksykańskiej, wyzwalając energię równą eksplozji 180 bilionów ton trotylu. Asteroida nadleciała prawdopodobnie z kierunku północno-wschodniego, a kąt uderzenia wyniósł około 60 stopni. Był to jeden z najgorszych scenariuszy - zderzenie spowodowało emisję milionów ton związków siarki, które w postaci gęstych i trujących obłoków zablokowały na długo dopływ promieni słonecznych. Gigantyczna fala tsunami spustoszyła wszystkie wybrzeża, wyrzucony w powietrze pył unosił się przez kilka lat nad światem, doprowadzając do drastycznych zmian pogodowych. Fotosynteza została prawie całkowicie zatrzymana, klimat gwałtownie się ochłodził. Nastąpił ostateczny koniec dla wielu gatunków fauny i flory...
Powstanie uderzeniowego krateru nazwanego Chicxulub zbiega się w czasie z okresem, kiedy wyginęło mnóstwo grup zwierząt: dinozaury, pterozaury, amonity, belemnity i większość gatunków jednokomórkowych otwornic. Teoria, według której wymieranie kredowe spowodowane było upadkiem ciała niebieskiego, została po raz pierwszy przedstawiona w 1980 roku przez laureata Nagrody Nobla Luisa Alvareza, profesora fizyki z Berkeley w Kalifornii, który wraz ze swoim synem Walterem oraz grupą naukowców odkrył znaczne ilości rzadkiego metalu irydu w warstwach geologicznych z przełomu kredy i paleogenu. Jako próbka posłużyła mu skała z duńskiego Stevns Klint, gdzie stężenie tego pierwiastka w jednej z warstw było aż 160 razy większe niż w pozostałych pokładach. Badacze zasugerowali, że tak duże ilości irydu zostały uwolnione w wyniki uderzenia i eksplodowania ogromnego meteorytu. Duńskie wybrzeże na wschodzie Zelandii, skąd pochodziła owa próbka, natychmiast zaroiło się od szukających sensacyjnych odkryć geofizyków, paleontologów, geologów, klimatologów, ekspertów od wymierania gatunków oraz wszelkiej maści innych specjalistów, niekoniecznie związanych ze światem nauki...
Stevns Klint to biały kredowy klif, zlokalizowany 63 kilometry na południe od Kopenhagi, górujący 40 metrów nad poziomem wody i ciągnący się 15 kilometrów pomiędzy zatokami Køge i Fakse. W głąb morza rozciąga się tu jasna przybrzeżna platforma skalna, przez co zalewający ją Bałtyk przybiera niesamowitą, malachitową barwę. Dolne, miękkie kredowe warstwy klifu zostały przez miliony lat szybciej wypłukane morskimi falami niż odporniejsze górne wapienie, przez co potworzyły się efektowne skalne przewieszki nad wąską i kamienistą plażą. Biała powierzchnia urwiska idealnie kontrastuje z morską tonią i błękitem nieba. Zwiedzający beztrosko przechadzają się brzegiem, podziwiając widoki i robiąc zdjęcia. Nielicznych wtajemniczonych bardziej interesuje wapienna ściana, a głównie szary pasek, wąski na kilkanaście centymetrów, przecinający mniej więcej w połowie całą długość klifu. Geologowie duńscy nazwali tą cienką warstwę fiskeler (glina rybna), ponieważ zawiera duże ilości zębów i łusek ryb. Tajemnicza ciemna smuga jest czymś niezwykłym - oddziela mezozoik od kenozoiku, jest geologicznym punktem styku okresu kredy i trzeciorzędu, zwanym w żargonie naukowym "granicą K-T". Przede wszystkim zaś ta niepozorna warstwa fiskeler, pełna skoncentrowanego rzadkiego irydu z kosmosu, wyznacza moment, w którym świat dinozaurów stanął w obliczu zagłady...
Malowniczy klif płaskowyżu Stevns jest dziś popularnym celem wycieczek turystycznych, dla których wygody zbudowano obszerny, płatny parking pomiędzy miejscowościami Rødvig i Store Heddinge. Stąd też rozpoczynają bieg piesze szlaki turystyczne wiodące brzegiem urwiska:



    1. Biel wapiennej ściany klifu i stalowy błękit Bałtyku - Stevns Klint w całej okazałości

Dostęp do plaży pod klifem znajduje się obok starego kościoła w Højerup. Sama świątynia pochodzi z XIII wieku i gdy została zbudowana, znajdowała się około 50 metrów od urwiska. Ze względu na ciągłe działanie sił przyrody, krawędź klifu zbliżała się coraz bardziej do jej murów. 16 marca 1928 roku oberwał się ogromny blok wapiennej płyty, wraz z nim w przepaść spadła część kościoła zawierająca prezbiterium z ołtarzem. Od tego czasu opracowano różne środki ochrony wybrzeża, aby zapobiec skutkom nadmiernej erozji.



    2. Stary XIII-wieczny kościół w Højerup, którego chór zawalił się do Bałtyku prawie 100 lat temu

Po stromych, metalowych stopniach schodzę wraz z Margitą i Natalą na wąską plażę, odgrodzoną od morza naniesioną przez fale szeroką, brunatną i obrzydliwie cuchnącą plątaniną gnijących wodorostów. Z bliska można dokładnie przyjrzeć się dolnej, miękkiej, kredowej warstwie klifu, naznaczonej tu i ówdzie ciemnymi bułami krzemienia:



    3. Dolna kredowa część klifu z rzędami krzemiennych buł


    4. Wąska kamienna plaża tuż pod klifem

Nasz spacer po plaży dość szybko zostaje przerwany przez nadciągającą burzę. Nim pierwsze krople deszczu mącą morską taflę, udaje mi się jeszcze zrobić kilka zdjęć tego niesamowitego z punktu widzenia geologii miejsca:



    5. Stevns Klint i doskonale widoczne jego trzy warstwy - twardsza górna, tworząca efektowny nawis skalny, bezpośrednio pod nią fiskeler, czyli cienki pasek pyłu i popiołu osiadłego po uderzeniu asteroidy, na samym dole miękka kreda wypłukana przez fale Bałtyku. W oddali pół kościoła w Højerup


    6. Widok na fragment klifu biegnący na południe...


    7. ...oraz na północ, w kierunku latarni morskiej Stevns

Burza, co charakterystyczne dla bałtyckiego wybrzeża, jak szybko i nieoczekiwanie nadeszła, tak prędko również się kończy. Po opadach nie ma już śladu, gdy za pół godziny wysiadamy pod latarnią morską Stevns, stojącą od 1878 roku na samym brzegu klifu:



    8. Latarnia morska Stevns, tuż obok XIX-wieczny dom latarnika

W sąsiedztwie latarni powstaje centrum dla odwiedzających i niewielkie muzeum, które choć jeszcze oficjalnie nieczynne, jest otwarte na oścież i prezentuje w kilku gablotach skamieniałości pradawnych żyjątek wyciągnięte ze ścian klifu: otwornic, mszywiołów, ramienionogów, amonitów, koralowców, jeżowców, ślimaków, skorupiaków i ryb. Stevns Klint dostarcza aż nadto przykładów z trzech okresów biologicznych tutejszego ekosystemu morskiego - obrazuje istnienie gatunków sprzed uderzenia asteroidy, faunę, która przetrwała masowe wymieranie, a następnie odbudowę świata zwierzęcego i zwiększoną bioróżnorodność, jaka nastąpiła po kataklizmie. 



    9. Skamieniałe organizmy wydłubane ze ścian Stevns Klint, do obejrzenia w powstającym lokalnym mini-muzeum

Choć Stevns Klint leży 10 000 kilometrów od Jukatanu, gdzie 66 milionów lat temu spadła olbrzymia planetoida eliminująca połowę żywych organizmów na Ziemi, pozostaje wyjątkowym świadectwem tego brzemiennego w skutki wydarzenia. To jeden z nielicznych przykładów na świecie, gdzie erozja odsłoniła osady dwóch następujących po sobie epok geologicznych, leżące równiusieńko jeden na drugim. Fiskeler, wąska i ciemna warstwa pyłów i popiołów, rozgranicza te dwa światy - sprzed i po uderzeniu meteorytu w naszą planetę. Jest jednocześnie nekrologiem dinozaurów i amonitów oraz aktem urodzenia dzisiejszego świata ssaków. A jeśli kogoś nie interesuje geologia, wymieranie gatunków czy oglądanie skamieniałości, może po prostu przyjechać i podziwiać naturalne i dzikie piękno klifu Stevns. W promieniach słońca prezentuje się naprawdę bajecznie...


Pamiątkowy bilet z parkingu w Højerup:










Katedra Roskilde

...visit № 208...



...czyli: o pierwszej katedrze Skandynawii zbudowanej z cegły...

Oddalone od Kopenhagi o 30 kilometrów niewielkie miasto Roskilde, położone na końcu fiordu wcinającego się w Zelandię, ma za sobą tysiącletnią historię, wliczając w to kilka wieków piastowania zaszczytnej funkcji stolicy Królestwa Danii. Około 960 roku Harald Sinozęby przeniósł się tu z Jelling, by po zjednoczeniu jego królestwa z Norwegią władać obydwoma krajami z nowej, bardziej centralnie położonej lokalizacji. Według zachowanych pisanych źródeł kronikarza Adama z Bremy, król postawił w Roskilde okazały dwór, a obok niego wzniósł drewniany kościół klepkowy pod wezwaniem Świętej Trójcy, w którym po śmierci został pochowany. Po tej budowli nie odnaleziono żadnych śladów, bowiem już w XI wieku została ona zastąpiona kamienną świątynią ufundowaną przez księżną Estridę, siostrę króla Kanuta Wielkiego. Nową, trójnawową bazylikę z wieżami od zachodniej strony, zbudowaną z trawertynu pochodzącego ze ścian okolicznych fiordów, około 1080 roku poświęcił biskup Svend Normand, a jego następca biskup Arnold otoczył całość założenia murem i fosą. Także ten kościół nie postał za długo, bowiem do Danii z dalekiej Francji przywędrował gotyk - nowy styl w architekturze, który bez reszty zafascynował mieszkańców Skandynawii...
W połowie XII wieku wykształcony w Paryżu biskup Zelandii Absalon zainicjował gruntowną przebudowę świątyni, co w praktyce oznaczało całkowite wyburzenie poprzedniego założenia. Rozpoczęte przez niego dzieło kontynuował biskup Skanii Anders Sunesøn i jego brat biskup Roskilde Peder Sunesøn - ostatecznie nowa katedra powstała w duchu francuskiego gotyku, co wtedy było w Danii czymś zupełnie wyjątkowym. Budowla została ukończona po stu latach około 1280 roku, a do jej wzniesienia użyto prawie 3 milionów cegieł! Jak dla każdej szanującej się katedry, także i do tej w Roskilde zapragnięto pozyskać jakąś porządną relikwię. I teraz uwaga - miejscowa legenda zdecydowanie bije na głowę wszystkie inne swym rozmachem. Otóż dwóch kleryków zostało wysłanych do Rzymu, aby znaleźć coś odpowiednio godnego. Podczas odpoczynku po przybyciu do Italii, ukazał im się święty Lucjusz (papież w latach 253-254) i oznajmił rozbrajająco, że to on, a nie kto inny najbardziej nadaje się na patrona Roskilde. Oczywiście gdy nazajutrz klerycy zostali zabrani do bazyliki św. Cecylii na Zatybrzu, aby wybrać mądrze spośród wielu znajdujących się tam relikwii, czaszka świętego Lucjusza już z daleka świeciła jasnym blaskiem, żeby nie było żadnych wątpliwości. Ale to nie koniec - gdy wracając płynęli przez Wielki Bełt, ich statek został zaatakowany przez ogromnego demona, który od dawien dawna czaił się na duńskich wodach. Jeden z kleryków odmówił modlitwę do świętego Lucjusza, trzykrotnie obmył jego czaszkę, wylał wodę do morza i wyskoczył za burtę. Ku zaskoczeniu wszystkich, nie zatonął, mało tego, mógł chodzić po wodzie! Widząc takie dziwy, zdezorientowany demon zawył demonicznie (inaczej wszak nie potrafił), po czym czmychnął w głębiny i słuch po nim zaginął. Relikwia dotarła do katedry w Roskilde 25 sierpnia, i od tej pory co roku uroczyście obchodzono to znamienite wydarzenie...
W XIV stuleciu dodano do gmachu dwie zachodnie wieże, ale charakterystyczne, wieńczące je iglice wznoszące się na wysokość 114 metrów zostały postawione dopiero w czasach panowania króla Chrystiana IV (1635 rok). Dobudowano również kilka kaplic wewnątrz i na zewnątrz kościoła, które pierwotnie były dedykowane różnym świętym. Z czasem kaplice owe zaczęto przekształcać w miejsca spoczynku i mauzolea królów i królowych, a katedra w Roskilde stała się najważniejszym kościołem grobowym duńskich monarchów...



    1. Wspaniała ceglana Katedra w Roskilde (Roskilde Domkirke)

Wygodny, i co ważne darmowy przez pierwsze dwie godziny parking ulokowano parę kroków od gmachu katedry, toteż po króciutkim spacerze jestem z Margitą i Natalą na placu u jej bram. Wstęp jest płatny - zamiast biletu otrzymujemy solidną, grubą broszurę wydrukowaną na kredowym papierze, zawierającą historię kościoła, plan zwiedzania oraz opisy i zdjęcia co ważniejszych obiektów. Z niej dowiadujemy się, że katedra ma 86 metrów długości, 27 metrów szerokości, a jej maksymalna wysokość od posadzki do sklepienia wynosi 83 metry. 



    2. Nawa główna katedry

Tuż za progiem podchodzi do nas starszy jegomość w wysłużonym garniturze i nienagannym angielskim zapytuje, skąd jesteśmy. Przedstawia się jako opiekun katedry i przewodnik po niej, zawsze do usług, o czym niejednokrotnie jeszcze będziemy mieli okazję się przekonać. Bez zbędnych ceregieli wskazuje na wiszący wysoko na ścianie zegar z figurami, pochodzący z początku XV wieku. Szeptem oznajmia, że na zegarze za piętnaście minut, o pełnej godzinie paź pociągnie za dzwoneczek, panna wyda westchnienie, święty Jerzy dźgnie smoka, a bestia krzyknie: aaaaaghr!!! I tu wydaje z siebie głośny wrzask, którego z pewnością nie powstydziłby się prawdziwy pokryty łuską gad. Wzdrygamy się wystraszeni, podobnie jak inni będący w pobliżu turyści, nie spodziewający się tak strasznych dźwięków w pełnym powagi wnętrzu świątyni. Jegomość z kamienną twarzą odwraca się i wypatruje kolejnych zwiedzających, by uraczyć ich równie zaskakującą opowieścią. Uwielbiam takich ludzi - pełnych pasji w wykonywaniu zawodu i obdarzonych wiedzą, a jednocześnie podchodzących do swej pracy z dystansem i specyficznym poczuciem humoru...



    3. Renesansowe organy z 1554 roku stworzone przez holenderskiego mistrza Hermanna Raphaëlisa...


    4. ...oraz umieszczona pod nimi kamienna ambona pochodząca z początku XVII wieku, ozdobiona postaciami czterech Ewangelistów

Centralnym elementem wyposażenia świątyni jest wykonany około 1560 roku w Antwerpii trzyskrzydłowy ołtarz główny. Krążą o nim opowieści, iż pierwotnie przeznaczony był do gdańskiej katedry, ale przechwycono go w celnym porcie Helsingør, skąd został wykupiony za bezcen przez jednego z duńskich władców i podarowany katedrze w Roskilde:



    5. Ołtarz główny katedry pokryty reliefami ukazującymi sceny z życia Chrystusa, z Ostatnią Wieczerzą i Ukrzyżowaniem w centralnym punkcie

Niewątpliwie tym, co przyciąga tu rzesze turystów jest wieniec kaplic otaczający nawę i prezbiterium, z których każda skrywa okazałe grobowce dawnych monarchów. Łącznie pochowano w murach katedry 39 królów i królowych Danii - kilku średniowiecznych władców oraz wszystkich rządzących krajem od czasów Chrystiana III Oldenburga, czyli od 1534 roku! Patrząc od wejścia na lewo, pierwsza jest Kaplica Glücksburgerów z prochami Chrystiana IX i X, Fryderyka VIII i IX oraz ich dostojnych żon. Następnie zwiedzamy dwa małe sanktuaria świętej Brygidy i świętego Andrzeja, by trafić do największej, pełnej przepychu Kaplicy Chrystiana IV:



    6. Sarkofagi królów duńskich w Kaplicy Chrystiana IV

Sam Chrystian IV zlecił wybudowanie kaplicy po śmierci swej żony Anny Katarzyny. Architekci nadali jej od strony zewnętrznej styl holenderskiego renesansu, wewnątrz ozdobiona jest malowidłami ściennymi autorstwa Wilhelma Marstranda, od nawy zaś oddziela ją kuta żelazna krata z 1619 roku wykonana przez Caspara Fincke. Oprócz Chrystiana IV i jego żony w Kaplicy spoczywają również prochy Fryderyka III i królowej Zofii Amalii.
Po drugiej stronie nawy, dokładnie naprzeciwko Kaplicy Chrystiana IV znajduje się Kaplica Fryderyka V, w której oprócz niego w marmurowych sarkofagach spoczęli jeszcze: Fryderyk VI i VII, Chrystian VI, VII i VIII oraz królowe Luiza, Julia Maria, Luiza Hesska, Maria Zofia Fryderyka, Karolina Amalia i Zofia Magdalena. Następna na prawej pierzei jest udekorowana freskami Kaplica Trzech Króli, w której pochowano Chrystiana I z żoną Dorotą Brandenburską, Fryderyka II z królową Zofią oraz Chrystiana III z małżonką Dorotą Saską. Ciekawostką jest stojąca przed grobowcami tzw. Królewska Kolumna, na której wyryte są kreski oznaczające wzrost zwiedzających katedrę monarchów z całego świata:


    7. Królewska Kolumna i wspaniałe pomniki nagrobne w Kaplicy Trzech Króli

Za ołtarzem odnajdujemy kolejne grobowce, na czele ze wspaniale rzeźbionym gotyckim sarkofagiem królowej Małgorzaty I. Śmiało można stwierdzić, że monarsze pochówki w katedrze zaczęły się właśnie od 1412 roku, po tym jak biskup Peder Jansen Lodehat przewiózł ciało zmarłej władczyni z rodzinnej kaplicy w klasztorze Sorø do Roskilde:



    8. Marmurowy sarkofag skandynawskiej królowej Małgorzaty I

Co jakiś czas natykamy się na jegomościa spotkanego na początku naszej wizyty w katedrze, rozmawiającego z kolejnymi grupkami turystów. Mamy nawet wrażenie, ze jesteśmy przez niego śledzeni. Ale to dobrze, bo gdy tylko chcemy o coś zapytać, jak na zawołanie wyłania się zza kolumny, by odpowiedzieć na dręczące nas zagadnienia. Zna chyba historię każdej cegły w katedrze, nie mówiąc o grobowcach, ołtarzach, eksponatach czy elementach wyposażenia. Od niego dowiadujemy się, że w absydzie kościoła, zamurowane głęboko pod podłogą, spoczywają szczątki znamienitych biskupów rezydujących w Roskilde, złożono tu również prochy kilku średniowiecznych władców Danii: księżnej Estridy oraz królów Haralda Sinozębego i Swena II Estrydsena. 
Na galerii okalającej nawę główną zlokalizowano niewielkie muzeum, posiadające w swych zbiorach głównie średniowieczne drewniane rzeźby, biskupie stroje oraz monstrancje i naczynia liturgiczne. Z wysokości można dokładniej przyjrzeć się prywatnej loży Chrystiana IV z około 1600 roku, zawieszonej dokładnie naprzeciwko katedralnych organów. Błyszczy i skrzy się od złoceń, a zdobi ją wytworny ornament oraz siedem postaci symbolizujących chrześcijańskie wartości: Wiarę, Nadzieję, Miłosierdzie, Sprawiedliwość, Roztropność, Męstwo i Umiarkowanie:

 

    9. Loża króla Chrystiana IV na północnej galerii

Nim udaje nam się opuścić wnętrze, jeszcze raz wpadamy w łapy opiekuna katedry. Wyrasta nagle za moimi plecami, chwyta za łokieć i prowadzi w kierunku okna, by pokazać wyraźny odcisk psiej łapy na jednej ze średniowiecznych cegieł wmurowanych w parapet. Po czym spogląda głęboko w oczy i z powagą oznajmia: "niestety, ten pies już nie żyje..."
Katedra w Roskilde to niewątpliwie najważniejszy duński kościół, polityczne i duchowe centrum historii chrześcijaństwa w tym kraju. Zbudowany w XII i XIII wieku był pierwszą gotycką katedrą wykonaną z cegły, dając przykład i inspirując do rozprzestrzenienia się tego trendu w całej północnej Europie. Od XV wieku jest również mauzoleum duńskiej rodziny królewskiej, a ich miejsca spoczynku reprezentują ewolucję monumentalnej sztuki pogrzebowej. Jak również całą gamę stylów architektonicznych, zawartych w jednym obiekcie: romanizmu, gotyku, renesansu, baroku, neoklasycyzmu, eklektyzmu a nawet modernizmu...


Plan katedry wraz z rozmieszczeniem kaplic i grobowców królewskich, za broszurą otrzymaną zamiast biletu: