...visit № 111...
...czyli: o największej działającej pompowni parowej na świecie...
Jak powszechnie wiadomo, Holandia to nie tylko drewniaki, coffee-shopy i plantacje tulipanów. Ponieważ większość jej ziem leży poniżej poziomu morza, znana jest również z kilkusetletnich zmagań z wodą o każdy hektar cennej ziemi. W XIX wieku, kiedy powszechnie zaczęto wykorzystywać parę wodną jako źródło energii, kraj ten zyskał nową, potężną broń w tej odwiecznej walce. Stacja pomp parowych Woudagemaal (nid. Ir.DF Woudagemaal) niedaleko miasteczka Lemmer w holenderskiej prowincji Fryzja została otwarta 7 października 1920 roku. To arcydzieło techniki zaprojektował holenderski inżynier budowlany Dirk Frederik Wouda, a plan budowy powstał w 1913 roku i był częścią "Zuiderzeewerke", największego niderlandzkiego projektu hydrotechnicznego XX wieku, w wyniku którego powstało sztuczne jezioro IJsselmeer oraz nowa prowincja Flevoland utworzona na wydartych morzu polderach. Stacja pomp Woudagemaal jest wyjątkowa, ponieważ nosi tytuł największej i najpotężniejszej instalacji parowej do celów hydraulicznych, jaka kiedykolwiek została zbudowana, i co najważniejsze, nadal działającej! Do 1966 roku, kiedy powstała elektryczna przepompownia w miejscowości Stavoren, Woudagemaal dbała o to, by mieszkańcy Fryzji nawet w czasie suszy mieli czystą wodę oraz by nie musieli obawiać się zalania przez morskie fale. Od tego czasu jej użytkowanie ograniczyło się tylko do sytuacji powodziowych w kraju, jest też kilka razy w roku uruchamiana w celach widowiskowych z okazji świąt i uroczystości państwowych.
Kompleks Woudagemaal składa się z budynku maszynowni, kotłowni, komina, składu węgla, śluzy wlotowej, kanału odwadniającego i wałów ziemnych wzdłuż brzegów jeziora IJsselmeer. Gdy pewnego lipcowego ranka zostawiamy samochód na obszernym parkingu niedaleko stacji, wracam się z aparatem na most nad kanałem, przez który dopiero co przejechaliśmy, bowiem rozciąga się z niego fantastyczny widok na przepompownię i otaczający ją sielski krajobraz:
Oczywiście, jak tu już zawitałem, postanawiam zapoznać się z maszynerią ukrytą wewnątrz budynków. Towarzyszące mi Margita i córka Natala są innego zdania - tego typu zabytki techniki interesują je raczej średnio, więc nadarzające się wolne chwile postanawiają spędzić na trawniku obok brzegu kanału, zażywając relaksu przy herbatce i lodach. Jest tu też spora grupa hałaśliwych przedszkolaków, którą w ramach wakacyjnych zajęć opiekunowie postanowili zabrać w rejs statkiem po okolicznych akwenach. Zostawiam dziewczyny w towarzystwie dzieciaków i udaję się na tyły stacji, do wybudowanego niedawno centrum poznawczego, w którym mieści się kasa biletowa. Turystów mimo sezonu wakacyjnego nie ma zbyt wielu, oprócz mnie tylko kilku starszych wiekiem Holendrów zdecydowało się na odwiedzenie Woudagemaal. Gdy kasjerka dowiaduje się skąd przyjechałem, prosi by chwilę zaczekać, po czym specjalnie dla mnie drukuje kilkustronicowy, kolorowy przewodnik w języku polskim! Kolejną niespodzianką jest fakt, że Holendrzy mają swojego przewodnika, ja zaś dostanę innego, indywidualnego, mówiącego po angielsku! Zapowiada się iście ciekawie... Najpierw cała nasza grupa zostaje poproszona do niewielkiej sali kinowej na ...film fabularny! Gdy gasną światła okazuje się, że wyświetlany obraz nie wyreżyserował ani Steven Spielberg, ani Stanley Kubrick, również nie Alfred Hitchcock czy choćby Patryk Vega. Próżno też szukać w obsadzie takich nazwisk jak Meryl Streep czy Robert de Niro... Występują tylko aktorzy mówiący po niderlandzku, ale na szczęście, chyba tylko z mojego powodu, zostają włączone angielskie napisy. Niecałe pół godziny trwania filmu można streścić następująco: mężczyzna w sile wieku właśnie zasiada do kolacji ze swą żoną i córkami, gdy w tle, na ekranie telewizora, spiker podaje złe wiadomości: deszcz leje już dwa tygodnie, ani myśli przestać, a stan wód we Fryzji grozi powodzią. Nagle dzwoni telefon, główny bohater odbiera, i w tym momencie widz dowiaduje się, że to jeden z inżynierów zatrudnionych w stacji pomp Woudagemaal. Wezwany na pomoc, ubiera pelerynę i pojawia się niezwłocznie w miejscu pracy, gdzie czeka już na niego kilku kolegów z obsługi przepompowni. Sytuacja powodziowa jest coraz bardziej dramatyczna, więc zapada decyzja - uruchomić maszyny! Para buch, koła w ruch, woda z bulgotem zaczyna przelewać się do jeziora IJsselmeer. Po paru godzinach panowie ocierają pot z czół i w poczuciu dobrze wykonanej pracy podają sobie z uśmiechem ręce. Nasz bohater wraca do domu zmęczony, ale szczęśliwy, gdzie zastaje śpiącą żonę i wystygłą kolację. Kurtyna, napisy końcowe. W mojej ocenie film ciekawy, ale szanse na Złotą Palmę znikome...
Po projekcji czeka na mnie mój przewodnik - siwiuteńki pan z białymi jak mleko wąsiskami, odziany w marynarski mundur i obowiązkową czapkę z napisem "kapitan". Na pierwszy rzut oka zaryzykowałbym stwierdzenie na temat wieku owego jegomościa, że mógł być nawet obecny przy uroczystym otwarciu stacji pomp w 1920 roku. Szybko okazuje się, że wiek nie idzie w parze z temperamentem - przewodnik nie dość, że perfekcyjnie włada angielskim, to zna wnętrza oraz urządzenia jak swą własną kieszeń. Ciągnie mnie za rękaw i z werwą zaczyna opowieść o tym miejscu...
Zaczynamy od widoku stacji od strony IJsselmeer, gdzie znajdują się cztery otwory wylotowe, przez które woda przepompowywana z polderów trafia do jeziora:
Olbrzymi komin górujący nad okolicą pełni dwie funkcje - zapewnia ciąg powietrza w kotłach parowych i odprowadza substancje powstałe w procesie spalania. Mierzy 60 metrów wysokości, dzięki czemu dym nie zanieczyszcza zbytnio powietrza. Jego budowa była wielkim wyzwaniem - roboty były co rusz przerywane, a to wskutek braku materiałów, a to działaniami wojennymi, to znów deszczami, silnym wiatrem czy mrozem. Gdy wreszcie po 10 miesiącach zakończono budowę, zdarzył się niefortunny wypadek. Wskutek uderzenia pioruna zawaliło się pół komina. Nie pozostało nic innego, jak rozebrać go do podstaw i zacząć stawianie od początku...
Mijamy dawny skład węgla i wchodzimy do budynku kotłowni. To tu znajdują się instalacje i maszyny wytwarzające parę wodną. W 1967 roku zdecydowano się zmienić paliwo z węgla na olej opałowy, a sześć starych kotłów zastąpiono czterema nowymi, o większej wydajności. Dziś nagrzewają parę do temperatury 320° Celsjusza, a ciśnienie, jakie w nich panuje, wynosi około 13,5 bara:
Czerwone rury transportują parę wodną z kotłów do urządzeń znajdujących się w sąsiednim budynku maszynowni:
Mój siwowłosy przewodnik ze swadą ciągnie swą opowieść, a rozkręca się jeszcze bardziej, gdy tyko zadaję mu jakieś pytania dotyczące działania całej tej machinerii. W hali maszynowni cztery główne maszyny parowe i osiem pomp wodnych są ustawione symetrycznie i utrzymane w doskonałym stanie technicznym - lśnią nowością tak samo, jak zapewne sto lat temu:
6. Jedna z maszyn parowych firmy "Jaffa" z Utrechtu, o mocy 500 koni mechanicznych, wraz z kołem zamachowym i wodną pompą wirową
Olbrzymie koło zamachowe waży ponad 10 ton - poprzez swój ciężar zapewnia równomierny ruch całemu urządzeniu. Para wodna pod wysokim ciśnieniem jest wprowadzana do maszyny parowej, gdzie dwa olbrzymie tłoki w cylindrach napędzają pompę wodną. Gdy pompa zostanie już napełniona wodą, sama zaczyna ją zasysać i wprowadzać w ruch przez obracający się wirnik. Za pomocą wytworzonej w pompie siły odśrodkowej woda z polderów jest wciągana i za pośrednictwem przewodu ciśnieniowego odprowadzana do jeziora IJsselmeer. Zużyta para wodna jest wypuszczana z maszyny żółtymi rurami do piwnicy, gdzie w skraplaczu na powrót zamienia się w wodę, którą po oczyszczeniu z resztek oleju wykorzystuje się ponownie. I teraz garść ciekawostek, faktów i liczb: potrzeba ośmiu godzin, aby wyprodukować wystarczającą ilość pary do uruchomienia maszyn. Podczas pracy stacja przepompowuje około 4 milionów litrów wody na minutę, to tyle, ile wynosi pojemność całej hali maszynowej, gdyby zalać ją po sufit. W 35 sekund mogłaby opróżnić basen olimpijski, a w dwie doby - całe, wcale nie małe, pobliskie jezioro Sneekermeer! Nie oszczędza zbytnio na oleju, bowiem w trakcie pracy kotły spalają go od 12 do 13 ton dziennie, za to z jednego litra wody potrafi uzyskać 1700 razy więcej pary wodnej, jeśli chodzi o objętość. "Incredible!", jak z angielska kwituje to mój opiekun w kapitańskiej czapce...
Ciężko się rozstać z moim przesympatycznym przewodnikiem. Na koniec informuje mnie, że przepracował w tych murach prawie całe swoje życie, wraz z 23 innymi inżynierami, bo tylko tylu wystarcza do obsługi wszystkich maszyn. W tym momencie dociera do mnie, że być może na kanwie jego doświadczeń powstał oglądany na początku film... Wracam do wyraźnie już znudzonych moich dziewczyn, nie zdając sobie zupełnie sprawy, że minęło przeszło półtorej godziny, od kiedy zniknąłem w czeluściach stacji. Po dzieciakach nie ma już śladu, wsiadły na statek i zadowolone odpłynęły w siną dal...
9. Woudagemaal żegna się z nami słowami fryzyjskiego hymnu: Fryzyjska krwi, powstań! Gotuj się i pulsuj w naszych żyłach! Zatraćmy się! I wychwalajmy najlepszą krainę na świecie, fryzyjską ziemię pełną honoru i chwały
Królowa holenderska Wilhelmina, która w 1920 roku zaszczyciła swą obecnością uroczystość otwarcia stacji pomp parowych Woudagemaal, na pewno nie przewidziała, że ten obiekt będzie tak długo służył Fryzji i jej mieszkańcom. Przepompownia była przez wiele lat wzorem dla innych systemów parowych na całym świecie, swego rodzaju standardem, dziełem idealnym. Stanowi najwyższe osiągnięcie architektów i inżynierów niderlandzkich w zakresie ochrony ludzi i lądu przed naturalną siłą wody. I nie tylko technologia, ale i architektura obiektu w stylu ekspresjonistycznej szkoły amsterdamskiej uznawana jest za wzorową - budynek stacji do złudzenia przypomina z daleka zamek na wodzie, otoczony malowniczo trzcinami i starymi drzewami...
Pamiątkowe bilety:
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz